17.01.2012

- Karp wpłynął tędy i owędy

Kiedyś, za PRLu to był porządek. Granice szczelne, zamówienia centralne i jakoś to leciało. Dzisiaj niewidzialna ręka rynku miesza w karpiowym garnku. Dobrze to, czy źle? Uważam, że dobrze, ale... Wolny rynek, szczególnie rynek żywności, nie jest wcale taki wolny. Dopłaty bezpośrednie, kwoty produkcyjne, cła, rekompensaty, limity, to tylko niektóre z mechanizmów "wolnego" rynku. Cały świat je stosuje, my też. Swiat producentów, na różne sposoby broni się przed napływem obcych produktów, oczywiście tych które sam produkuje. Nasi producenci karpia z tą obroną mają pewien problem. Przyjmijmy, że produkcja karpia konsumpcyjnego w 2011 roku wyniosła w Polsce około 16 tys. ton. Przyjmijmy, że krajowa konsumpcja to 19 tys. ton. Przyjmijmy wreszcie, że brakuje nam 3 tys. ton. Niewidzialna ręka rynku te dane posiadała już w listopadzie. Doszły do tego medialne prognozy wysokich cen karpia i zamieszanie wirusowe wskazujące niższą produkcję. Jak więc w takiej sytuacji zachowuje się karpiowy rynek? Krajowi producenci walczą o godziwe ceny, a importerzy robią swoje. Nikt do nikogo nie powinien mieć pretensji, ale karp to nie przysłowiowe gwoździe które możemy ułożyć na magazynowych półkach i czekać na kupca. Karp jest żywy i sprzedaje się w kilka dni przed wigilią, a przywiezienie go z zagranicy tuż przed samymi świętami jest wielce ryzykowne. Importerzy organizują więc magazyny na żywą rybę już w listopadzie. Najłatwiej znaleźć je u rybaków, którzy mają z różnych powodów mniejszą produkcję, a stąd już najkrótsza droga do profesji "rybak-importer". Profesja ta funkcjonuje już wiele lat. Jej skala jest odbiciem poziomu produkcji w danym roku i cen polskiego karpia w stosunku do cen karpi z krajów ościennych wyrażonych w euro. Polscy hodowcy krytycznie oceniają import żywego karpia, co jest zrozumiałe. Przecież to konkurencja i w czasie gdy zbyt karpia na krajowym rynku jest coraz trudniejszy, coraz bardziej niechciana.

Z drugiej strony trzeba zauważyć też rybaka, któremu wirus wybił połowę produkcji, a kupiec jak co rok pyta go, czy dostarczy mu tyle samo ryby co w poprzednich latach. Czy należy więc tak jednoznacznie krytykować "rybaka-importera", który w imporcie karpia widzi jedną z szans na przetrwanie? Nasuwa się również wątpliwość, co niesie więcej problemów: ściągnięcie brakującego karpia z zagranicy, czy też zmniejszająca się jego podaż na krajowy rynek, a w konsekwencji duże prawdopodobieństwo zastąpienia go inną potrawą na wigilijnym stole. Czy więc personalne ataki na domniemanych "rybaków-importerów" zamieszczane anonimowo na forum Pana Karpia, z którymi administrator strony ma zresztą problem, gdyż czasem naruszają czyjeś dobre imię, są do końca przemyślane.

Najlepiej byłoby, gdyby te braki uzupełnił inny krajowy rybak zza grobli, ale on nie zawsze ma nadwyżki, a jeśli je nawet ma, to też chce zarobić wchodząc na rynek hodowcy, któremu ryb zabrakło. Ponadto u tego z zagranicy często jest taniej. Import karpia to także potencjalna groźba "ściągnięcia" wirusa i sygnał dla klienta, że ten polski karp, polskim jest nie zawsze. Pytanie, czy musi być polski? Sondaże mówią, że klienci chcą kupować polskiego karpia i jest to bardzo dobra informacji dla naszych hodowców, którzy więc na wszystkie możliwe sposoby to udowadniają. Również sieci sklepów zamawiają i reklamuja polskiego karpia. Niestety często "rybacy-importerzy" dorabiają karpiom czeskim, węgierskim i litewskim polskie papiery wskazujące, że karp pochodzi z ich hodowli. I teraz ważna kwestia - organizacje tychże hodowców przyznają stosowne certyfikaty, z których jasno wynika, że to polski karp. Sposób, a co za tym idzie skuteczność weryfikacji tych certyfikatów może budzić wątpliwości, ale posługiwanie się nimi przez rybaków ściągających karpia z zagranicy uważam za naganne. W regulaminach przyznawania tychże certyfikatów stoi przecież jak wół, że dotyczą one polskiego karpia. Oczywiście "rybak-importer" mógłby zrezygnować z certyfikatu i tak byłoby naprawdę uczciwiej. Pozostaje jeszcze wątpliwość natury etycznej, czy ściąganie przez rybaka obcych ryb, gdy koledzy rybacy nie mogą sprzedać swoich, jest w porządku i czy nie zakłóca to sensu funkcjonowania rybackich związków i stowarzyszeń. Polski karp ma doskonała renomę i podtrzymywanie jej leży w interesie hodowców, a więc również ich organizacji. Profesja "rybak-importer" nie służy z pewnością budowaniu tej renomy. Życzę naszym hodowcom, żeby mieli jak najmniej powodów do spoglądania w stronę importu, przecież i tak w końcu przychodzi 24 grudnia i okazuje się, że te potencjalne braki nie były aż tak wielkie, a obcy niesprzedany w grudniu karp w symbiozie z naszym, niestety też niesprzedanym zimuje pod polskim lodem.


Redakcja PK


Zapraszamy do aktywnego uczestnictwa w dyskusji. Czekamy również na propozycje nowych tematów, które mogłyby być podjęte w naszych publikacjach. Zarówno komentarze, jak i propozycje tematów można przesyłać mailowo: redakcja@pankarp.pl









powrót